piątek, 28 września 2018

Zaczerpnij powietrza

Kiedyś było dobrze, niebiańsko fantastycznie. A jednak, gdyby tak zliczyć dni, które były tak piękne i odmienne, zostałaby ich garstka w porównaniu do tych złych i przerażających. Pamiętajmy, że jesteśmy tylko malutką częścią tego co istnieje na świecie. My jako ludzie to tylko malutka cząstka całego świata. Jednak my jako indywidualność tworzymy tak wielki wpływ na cały świat. TYLKO MY. Zmieniamy naturę, próbujemy z nią walczyć. Tworzymy nową plastikową rzeczywistość.

Robimy wszystko by mieć luksus. Białe meble, wypastowane podłogi i minimalizm. Jedyne czego moglibyśmy potrzebować to natura. Ona rozumie nas naprawdę mocno. Wystarczy, że zaczerpniesz świeżego powierza  lub dotkniesz kory drzewa i czujesz moc jaka promieniuje, niebiański spokój.

Dajmy sobie czas. Zycie jest do dupy. Dlatego, że za dużo myślimy. Nie myśl. Bądź sobą, baw się, tańcz w deszczu i wyrzuć buty. Po co nam to cierpienie. Nie chcemy o tym myśleć... Nie myślmy.

Życzę wam powodzenia, z całego serduszka. Abyście odnaleźli swoją własną arkadię. Długo szukałam złotego środka, a jednak to było takie proste. Prócz przeciwności losu, które kołatały do moich drzwi nieustannie, mam wrażenie, że wszystko układa się w jedną całość.

Człowiek szuka drogi przez całe życie, podejmuje decyzje tak naprawdę na chybił-trafił. Nie wie, czy to o czym zadecydował odniesie pożądany skutek. Biegnie przed siebie, brnie dalej. Wydaje mu się, że to wszystko jest właściwe. Nagle okazuje się, że przychodzi dzień, w którym to wszystko przestaje mieć znaczenie.  To dzień, w którym mamy za zadanie zastanowić się, czy przez ten cały czas, byliśmy szczęśliwi. Czy naprawdę te rzeczy dawały nam radość, poczucie bezpieczeństwa, pożądany skutek. Okazuje się, że owszem, tak. Ale w danej chwili przestaje to mieć znaczenie, Chcemy czegoś innego, nowego, świeżego. Czegoś co znów z czasem będzie przemieniać się w codzienność.

Czy kiedykolwiek się ustatkujemy? Człowiek nie chce się ustatkować. Człowiek chce się zmieniać. Szara rzeczywistość nas przeraża. Próbujemy z nią walczyć.

Pytanie jest jedno? Jak długo?

Pozdrawiam
Doriz

sobota, 3 grudnia 2016

Strach to tylko chwila, później jest tylko spokój i ulga.

- Płynie Wisła, płynie po polskiej krainie, po polskiej krainie. A dopóki płynie Polska nie zaginie… - nuciłam pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek.
- A dopóki płynie, Polska nie zaginie. – dokończyła ze mną moja siostra. - Co się stało Haniu? – zapytała.
- Nic takiego Marysiu. Rozmyślam o przyszłości. – odpowiedziałam patrząc w głęboką, silną rzekę.
Siedziałyśmy na ławce nieopodal plaży, czując we włosach rześki, słodki powiew wiatru. Słychać było szelest zielonych liści. Lubiłam przebywać tu z przyjaciółmi, rozmyślać, śmiać się, wygłupiać.
- Cześć dziewczynki!
- Cześć Zbyszku – odpowiedziała Marysia i szybko się ulotniła, pod pretekstem rozruszania kości.
- Witaj Zbigniewie.
- Czemu tak oficjalnie? Coś się stało? – zapytał zmartwiony.
- Jeszcze nie…
- Twoi rodzice też już wiedzą?
- Zbyszek! Nic nie wiadomo. Nie mów tak. Nie będzie żadnej wojny.
Zapadła niezręczna cisza. Zbigniew otoczył mnie czułym ramieniem i pozwolił wtulić się w jego pierś. Choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie.
Niestety niedługo już tak nie będzie. Wszystko popadnie w chaos. Ta myśl nie pozwalała mi spać. Nie dawała odpocząć. Powoli nabawiałam się wrzodów żołądka. Każdy wie, że wojna zabiera ze sobą wszystko co najważniejsze: rodzinę, przyjaciół, dom rodzinny… A Warszawa będzie tego wszystkiego centrum.
Tyle razy przychodziły do mnie myśli, że mogłabym zostać sama. Nie byłoby przy mnie ani Zbyszka, ani taty, ani Marysi… Bałam się tego.
Bałam się, że będziemy musieli zostawić tu mamę. Wyobrażałam sobie, że jej grób będzie pobojowiskiem, lub przysypią go gruzami kościoła. Że msza w kościele nie będzie tak emocjonująca jak tutaj, w kościele św. Karola Boromeusza przy cmentarzu na Powązkach gdzie spoczywała od 6 lat mama.
- Nie myśl o tym Haniu, wszystko będzie dobrze – uspokajał mnie ukochany.
- Chciałabym, żeby tak było.
Wybraliśmy się na spacer wzdłuż rzeki. Nasze bose stopy pieściła delikatnie woda, obmywając chłodem nasze smutki. Ręka Zbyszka była ciepła, silna, bezpieczna. Czułam się jak w bajce, chciałam już zawsze czuć się tak jak teraz. Bezpiecznie.
- O czym myślisz? – zapytał niespodziewanie Zbigniew.
- O tym, że dobrze się czuję, gdy mam Cię obok – odpowiedziałam patrząc w jego płonące zielenią oczy.
***
            Ten ranek spełnił moje najgorsze obawy i lęki. Właśnie świtało, lecz zamiast zza chmur wyłaniać się słońce, wyłaniały się samoloty, niosące ze sobą huk, ogień i śmierć. Z daleka słychać było przerażający płacz dziecka. Wybiegłam z ludźmi z mojej kamienicy na ulice, aby pobiec do niedaleko znajdujących się podziemi.
            - Szybciej Marysiu! Hania zasłoń głowę do jasnej cholery! – krzyczał mój ojciec biegnąc tuż za mną i moją siostrą.
            Już podnosiłam ręce aby osłonić się przed odłamkami gruzów i innych przedmiotów, gdy poczułam silny, przyszywający ból w brzuchu. Zobaczyłam tylko ogień po mojej prawej stronie i kamienie pod moimi plecami. Byłam jak upadły anioł. Straciłam przytomność.
***
            - Hania! Hania!
            Zbyszek. On tu jest. Ulżyło mi na samą myśl.
            - Haniu… - słyszałam jak klęka nade mną, jak drży mu głos, jak dotyka mojej dłoni, całuje ją.
            Próbowałam otworzyć oczy, bezskutecznie.
            Poruszyłam tylko ustami i usłyszałam jak poruszyła się cała chmara ludzi wokół mnie.
            -  Budzi się! Hanusia! – powiedział tata z nadzieją.
            Zbierałam wszystkie swoje resztki sił, aby otworzyć dla nich oczy, pocieszyć tym, że jestem. Nic z tego…
            - Dajcie jej wody! – krzyknął ktoś z zewnątrz.
            - Zwariowałeś? Ona ma ranę w brzuchu, a Ty chcesz ją jeszcze napoić?
            - To cud, że żyje.
***
            Po tym pamiętam tylko szarość, zapach kurzu, krzyki i wielki hałas dochodzący z zewnątrz. Tata coś do mnie mówił, żebym się trzymała, żebym nie zostawiała go samego. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie czułam obecności Marysi. Co się z nią stało?
***
            To koniec.
Wiesz jak to jest latać nad własnym grobem?
Lekka jak wiatr, przezroczysta jak najczystszy oszlifowany diament i zimna jak ta wojna, która doprowadziła do płaczu mojego ojca nade mną i moją siostrą oraz ukochaną żoną.

 Ś†P
IZABELA NOWICKA
Ur. 15 stycznia 1902r.
Zm. 18 grudnia 1933r.

Ś†P
MARIA NOWICKA
Ur. 23 kwietnia 1923r.
Zm. 2 września 1939r.

Ś†P
HANNA NOWICKA
Ur. 16 października 1921r.
Zm. 4 września 1939r.

WIECZNY ODPOCZYNEK RACZ IM DAĆ PANIE, A ŚWIATŁOŚĆ WIEKUISTA NIECHAJ IM ŚWIECI NA WIEKI. AMEN.


Najsmutniejsza jednak w tym wszystkim były czerwona jak krew róża złożona z miłości do mnie przez ukochanego i biała jak śnieg, obrzucona żalem mojego ojca. Jednak byłam tak zimna, że nie potrafiłam nawet nad tym zapłakać, patrzyłam na to, będąc skazana na smutek i żal zanim znajdę się w niebie.

piątek, 14 sierpnia 2015

Chaos niesie smutek

- Płynie Wisła, płynie po polskiej krainie, po polskiej krainie. A dopóki płynie Polska nie zaginie… - nuciłam pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek.
- A dopóki płynie, Polska nie zaginie. – dokończyła ze mną moja siostra. - Co się stało Haniu? – zapytała.
- Nic takiego Marysiu. Rozmyślam o przyszłości. – odpowiedziałam patrząc w głęboką, silną rzekę.
Siedziałyśmy na ławce nieopodal plaży, czując we włosach rześki, słodki powiew wiatru. Słychać było szelest zielonych liści. Lubiłam przebywać tu z przyjaciółmi, rozmyślać, śmiać się, wygłupiać.
- Cześć dziewczynki!
- Cześć Zbyszku – odpowiedziała Marysia i szybko się ulotniła, pod pretekstem rozruszania kości.
- Witaj Zbigniewie.
- Czemu tak oficjalnie? Coś się stało? – zapytał zmartwiony.
- Jeszcze nie…
- Twoi rodzice też już wiedzą?
- Zbyszek! Nic nie wiadomo. Nie mów tak. Nie będzie żadnej wojny.
Zapadła niezręczna cisza. Zbigniew otoczył mnie czułym ramieniem i pozwolił wtulić się w jego pierś. Choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie.
Niestety niedługo już tak nie będzie. Wszystko popadnie w chaos. Ta myśl nie pozwalała mi spać. Nie dawała odpocząć. Powoli nabawiałam się wrzodów żołądka. Każdy wie, że wojna zabiera ze sobą wszystko co najważniejsze: rodzinę, przyjaciół, dom rodzinny… A Warszawa będzie tego wszystkiego centrum.
Tyle razy przychodziły do mnie myśli, że mogłabym zostać sama. Nie byłoby przy mnie ani Zbyszka, ani taty, ani Marysi… Bałam się tego.
Bałam się, że będziemy musieli zostawić tu mamę. Wyobrażałam sobie, że jej grób będzie pobojowiskiem, lub przysypią go gruzami kościoła. Że msza w kościele nie będzie tak emocjonująca jak tutaj, w kościele św. Karola Boromeusza przy cmentarzu na Powązkach gdzie spoczywała od 6 lat mama.
- Nie myśl o tym Haniu, wszystko będzie dobrze – uspokajał mnie ukochany.
- Chciałabym, żeby tak było.
Wybraliśmy się na spacer wzdłuż rzeki. Nasze bose stopy pieściła delikatnie woda, obmywając chłodem nasze smutki. Ręka Zbyszka była ciepła, silna, bezpieczna. Czułam się jak w bajce, chciałam już zawsze czuć się tak jak teraz. Bezpiecznie.
- O czym myślisz? – zapytał niespodziewanie Zbigniew.
- O tym, że dobrze się czuję, gdy mam Cię obok – odpowiedziałam patrząc w jego płonące zielenią oczy.
***
            Ten ranek spełnił moje najgorsze obawy i lęki. Właśnie świtało, lecz zamiast zza chmur wyłaniać się słońce, wyłaniały się samoloty, niosące ze sobą huk, ogień i śmierć. Z daleka słychać było przerażający płacz dziecka. Wybiegłam z ludźmi z mojej kamienicy na ulice, aby pobiec do niedaleko znajdujących się podziemi.
            - Szybciej Marysiu! Hania zasłoń głowę do jasnej cholery! – krzyczał mój ojciec biegnąc tuż za mną i moją siostrą.
            Już podnosiłam ręce aby osłonić się przed odłamkami gruzów i innych przedmiotów, gdy poczułam silny, przyszywający ból w brzuchu. Zobaczyłam tylko ogień po mojej prawej stronie i kamienie pod moimi plecami. Byłam jak upadły anioł. Straciłam przytomność.
***
            - Hania! Hania!
            Zbyszek. On tu jest. Ulżyło mi na samą myśl.
            - Haniu… - słyszałam jak klęka nade mną, jak drży mu głos, jak dotyka mojej dłoni, całuje ją.
            Próbowałam otworzyć oczy, bezskutecznie.
            Poruszyłam tylko ustami i usłyszałam jak poruszyła się cała chmara ludzi wokół mnie.
            -  Budzi się! Hanusia! – powiedział tata z nadzieją.
            Zbierałam wszystkie swoje resztki sił, aby otworzyć dla nich oczy, pocieszyć tym, że jestem. Nic z tego…
            - Dajcie jej wody! – krzyknął ktoś z zewnątrz.
            - Zwariowałeś? Ona ma ranę w brzuchu, a Ty chcesz ją jeszcze napoić?
            - To cud, że żyje.
***
            Po tym pamiętam tylko szarość, zapach kurzu, krzyki i wielki hałas dochodzący z zewnątrz. Tata coś do mnie mówił, żebym się trzymała, żebym nie zostawiała go samego. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie czułam obecności Marysi. Co się z nią stało?
***
            To koniec.
Wiesz jak to jest latać nad własnym grobem?
Lekka jak wiatr, przezroczysta jak najczystszy oszlifowany diament i zimna jak ta wojna, która doprowadziła do płaczu mojego ojca nade mną i moją siostrą oraz ukochaną żoną.

 Ś†P
IZABELA NOWICKA
Ur. 15 stycznia 1902r.
Zm. 18 grudnia 1933r.

Ś†P
MARIA NOWICKA
Ur. 23 kwietnia 1923r.
Zm. 2 września 1939r.

Ś†P
HANNA NOWICKA
Ur. 16 października 1921r.
Zm. 4 września 1939r.


WIECZNY ODPOCZYNEK RACZ IM DAĆ PANIE, A ŚWIATŁOŚĆ WIEKUISTA NIECHAJ IM ŚWIECI NA WIEKI. AMEN.

Najsmutniejsza jednak w tym wszystkim były czerwona jak krew róża złożona z miłości do mnie przez ukochanego i biała jak śnieg, obrzucona żalem mojego ojca. Jednak byłam tak zimna, że nie potrafiłam nawet nad tym zapłakać, patrzyłam na to, będąc skazana na smutek i żal zanim znajdę się w niebie.

sobota, 3 stycznia 2015

Cała prawda dzisiejszej "miłości" cz. 1

WELCOME TO REALITY
Cześć, jestem Była i napisze wam kolejną przepiękną i zakończoną happyend’em historię miłosną. Takie romansidło jak na nasze czasy przystało. Trochę prawdziwą trochę nie. Wyidealizowaną i zrobioną specjalnie dla waszych potrzeb.
                No więc to było tak. Wiem nie powinno się zaczynać zdania od ‘no więc’, ale pomińmy ten fakt, gdyż to nawet nieźle brzmi. Była sobie dziewczyna, samotna oczywiście, opuszczona przez świat i zapomniana przez płeć przeciwną. Najoczywistsze było to, że jej nieziemska uroda winna olśniewać każdego kto na nią spojrzy i nikt nie powinien odrywać od niej wzroku. Ale jak to czasem bywa, nikt nie zwracał na nią uwagi.
                I cóż z tym zrobić? Powinien pojawić się jakiś boski alwaro, porwać ją swym najpiękniejszym i najlepszym dla pisarki autem i oblewać ją milionem komplementów dziennie, ale niestety jeszcze na niego nie czas.
                Skupmy się na tej istocie, która dla nas jest główną bohaterką. Tak, była ładna. Jak sobie ją wyobrażam? Na pewno nie była blondynką, gdyż na nie chłopcy lecą jak drzewo podczas burzy na pobliski dom. Szatynka? Hmm jeszcze bym się nad tym zastanowiła, ale do tego przykładu weźmy brunetkę.
                Była brunetką, metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Oczy piwne, niezbyt zwracające jakąkolwiek uwagę, nawet ładna buźka choć do piękności nie należała. (no dobra, podaje inne dane niż w akapicie pierwszym, ale już nie mam czasu i ochoty na zmiany). Średniej wielkości usta, nos nawet kształtny, śmieszne, chomikowate policzki, podnoszące się za każdym razem, gdy się uśmiechnie. Jednym słowem, nic specjalnego. Normalna polska nastolatka, przeżywająca w głębi swoje własne problemy.
                Przejdźmy do sedna. O czym to ja wcześniej prawiłam? A tak, ładna, samotna, brunetka szuka kawalera. Czy to jest do końca prawdą? W głębi może i marzy o tym, żeby mieć się do kogo przytulić, ale na zewnątrz – twarda z niej sztuka. Powiedzmy, że charakterek ma niezły i potrafi dopiec, ale zazwyczaj udaje miłą. Nie będę opisywać dalej, bo średnio znam jej charakter, ale wiem, że gdyby ktoś zalazł jej za skórę, nie dałaby za wygraną. 
                Spójrzmy prawdzie w oczy, każdy ją olewa, każdy mija bez słowa na ulicy. Tylko nieliczni mówią jej ‘cześć’. Przychodzi do szkoły siada sama w ławce, zajmuje się własnymi sprawami, rysuje w zeszycie jakieś nic nie znaczące bazgroły. Jakby to ująć ‘życie samotnika’.
                Aż wreszcie przychodzi koniec roku, ale też koniec szkoły. Eh będzie szkolny bal… Z kim pójdzie? Nie wiadomo, czy w ogóle pójdzie… Wszyscy mają pare, ona nie. Co robi? To co zwykle – czeka na zbawienie, które rzekomo ma do niej przyjść. Czekałaby tak całą wieczność, ale niestety na bal pójść musi, gdyż cała klasa obowiązkowo musi być. No cóż wszyscy dobrani w pary, oprócz niej.
                Co się okazuje?? Tak przychodzi książę!! Och Boże jaki on przystojny….
Żartowałam…
Nikt nie przychodzi i nie ratuje jej dupy jak to bywa w tych przepięknych opowieściach. Wychowawczyni łączy ją z jakimś śmiesznym blondynkiem. No ale on też nie zwraca na nią uwagi, byle by zatańczyć z kimś tego walonego poloneza i ariwederczi, bawmy się osobno.
Tak. Bal cały przetańczyła w kółeczku, chociaż z niego też ją wypychali, ale pomińmy ten fakt. No dobra, poprosił ją do tańca jej kolega, ale kiepsko tańczył. Spójrzmy prawdzie w oczy, beznadziejnie. Bal się skończył, wróciła zadowolona do domu, nogi bolały, można rzec – wszystko w porządku.
A jednak nie. Nadal była samiutka jak palec. No cóż przyjaciółkę jakąś tam miała, ale jednak tamta przygruchała sobie inną toteż jak to się mówi stała się ‘piątym kołem u wozu’.
No cóż włączyła Wi-fi, sprawdziła czy ktoś przynajmniej ‘przypadkiem’ do niej nie napisał, ale nie. Takie akcje jednak się nie zdarzają.
Nadal uważana za ciche, średnio często odzywające się dziwadło i popychadło. Takie życie. Można rzec ‘trudno’. No tak, czasami tam się odezwała, gdy ktoś ją mocno zirytował, co by się zamknął, ale dostawała jeszcze gorszą i przybijająca sztyletem do ściany ripostą. Toteż rzadko się odzywała.
Takie życie. Ale jednak coś pchało ją do przodu. Nie dała za wygraną.
Zaczęły się wakacje. Nuuuuudne, długie wakacje. Oczywiście co tu robić? Czytać fantastyczne książki, które tak uwielbiała.

No dobra, wakacje minęły na siedzeniu na pupie. Mój Boże! Nowa szkoła! I tutaj zaczyna się układać. Także część dalsza nastąpi wkrótce.

czwartek, 1 maja 2014

Kruk

                Obudziłam się o rano. Słońce już dawno wzeszło. Łagodne promienie słońca gładziły mnie po twarzy. Na dworze było jeszcze chłodno, ale wiadome było, że dzisiejszy dzień będzie bardzo gorący. Miałam ochotę na spacer, ale nic by z tego nie wyszło.
                Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka od drzwi frontowych. Wstałam powolnie, ciekawa kto mógłby zagościć u nas o tak wczesnej porze. Uchyliłam drzwi i ostrożnie przez nie wyjrzałam. Usłyszałam ułamek rozmowy jakiegoś młodego chłopaka z moją mamą.
- Czy zastałem może Anię?
- Tak, ale ona jeszcze śpi – odpowiedziała mama.
- Yhym. Mogłaby pani jej przekazać, że będę czekał na nią dzisiaj o szesnastej w parku?
- Przekażę. A można wiedzieć jak masz na imię?
- Łukasz. – odpowiedział chłopak łagodnym, ale męskim głosem. Skądś znałam ten ton. – Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia – pożegnała się mama, zamknęła drzwi i ruszyła do kuchni.
Nie kładłam się z powrotem do łóżka. Pospiesznie się ubrałam, szybko związałam włosy i wybiegłam przed dom. Niestety tajemniczego chłopaka, który prosił o spotkanie nie było ani śladu. Wróciłam do domu. Przemyłam twarz i poszłam do kuchni na śniadanie. Mama robiła sobie właśnie jajecznicę.
- Myślałam, że śpisz – powiedziała stojąc tyłem do mnie. – Znasz go?
- Nie wiem, nie zdążyłam go zobaczyć – powiedziałam obojętnym tonem.
- Przedstawił się jako Łukasz.
- Wiem.
- Skąd go znasz? – zapytała tak jakby prowadziła dochodzenie.
- Nie wiem kto to był.
- Yhym. – odburknęła. – Chcesz jajecznicy?
- Przecież wiesz, że nie lubię.
- No tak zapomniałam. Przyniósł ci jakiś list.
- Gdzie on jest?
- W przedpokoju.
Udałam się pospiesznie w stronę drzwi wyjściowych, na komodzie leżał list w moim ulubionym odcieniu zielonego. Poszłam z nim do swojego pokoju, usiadłam na wygodnym, brązowym i już nie modnym fotelu. Przyjrzałam się dokładnie kopercie. Solidnie go zaklejono. I dobrze. Przynajmniej miałam pewność, że mama nie zdążyła go przeczytać. Patrzyłam się na niego jak sroka w gnat.
- Nie, nie otworze go.
Ruszyłam z powrotem do kuchni.
- I co napisał? – jak zwykle dokładnie musiała mnie przesłuchać.
- Nie otworzyłam go.
- Dlaczego? Nie jesteś ciekawa co jest w środku?
- Nie.
Wzięłam sobie coś do jedzenia i wróciłam do swojego pokoju. I jak zwykle siedziałam w tej małej klitce niczym więzień. Okno wychodziło na nudny ogródek. Byłam odcięta od świata nigdzie nie mogłam wychodzić, niczego nie wolno było mi powiedzieć. Musiałam mieć same szóstki i zero przyjaciół. Miałam po prostu być sama.
Myśli samobójcze były na porządku dziennym, ale bardziej od swojej śmierci pragnęłam wyjechać z tego domu gdzieś najdalej. Nie widzieć już więcej rudej, pięknej i zadbanej matki. Nie rozumiałam dlaczego ona mogła mieć wszystko, a mi nie należało się nawet przemalowanie białego pokoju na bardziej żywszy. To tak jakby miała psa, któremu dawałaby tylko jedzenie i uczyła nowych sztuczek. Zero biegania i zero wychodzenia z klatki. Pustka w życiu.
Była godzina 7 rano. Postanowiłam odrobić lekcje i nauczyć się wszystkiego czego jeszcze nie umiałam. Trwało to do godziny 15. Materiału było sporo. Ubrałam się, uczesałam i wyszłam przez okno na dwór. Mamy już nie było od co najmniej trzech godzin. Dom był zamknięty na klucz, którego niestety nie posiadałam. Wyszłam przez okno, wzięłam miętową damkę mamy i pojechałam do parku.
Usiadłam na ławce. Była równa 16.00. Otworzyłam list i czytałam uważnie.

Wiedziałem, że nie otworzysz od razu.

                Coś mi mówiło, żeby wracać do domu. Ale czytałam dalej.

Wiedziałem, że usiądziesz akurat na tej ławce. Wiem, że codziennie przechodzisz przez park do szkoły. Wiem, że codziennie kupujesz sobie tą samą bułkę z budyniem i wodę. Wiedziałem, że wymkniesz się przez okno.

                Znowu przerwałam. Zaczęłam tym razem się naprawdę bać. Złapałam za rower mamy i już chciałam wracać, ale z powrotem usiadłam na ławce i zaczęłam czytać dalej.

Nie mam wpływu na twój strach. Nie chce, żebyś się bała. Boję się tobie ukazać, ale obserwuje Cię z ławki naprzeciwko.

                Automatycznie tam spojrzałam. Ławka była pusta. Kontynuowałam lekturę.

Wiedziałem, że mnie nie zauważysz. Bo nie  możesz.

W tym momencie przerwałabym czytanie i wróciła do domu, ale w oczy rzucało się drukowane zdanie:

WRÓĆ DO JASNOŚCI, NIE TRWAJ W CIEMNOŚCI. Spal list.

Wrzuciłam list do pobliskiego śmietnika i złapałam za rower. Już chciałam na niego wsiadać, ale coś przeleciało nad moją głową i zanurkowało w prawie pusty śmietnik. Chciałam zajrzeć do środka, ale w tym samym momencie coś czarnego walnęło mnie w twarz. Przewróciłam się na ziemię. Tym razem naprawdę złapałam za rower i pędziłam w stronę domu. Żałowałam, że w ogóle z niego wyszłam. Czułam, że coś za mną leciało z zawrotną prędkością.
Nie mogłam się obejrzeć. Pędziłam tak szybko, że zahaczyłam kołem o wysoki krawężnik i rąbnęłam prosto w szybę przystanku od środka.
Podniosłam głowę i zobaczyłam jak zawraca, po czym uderza w szybę od przystanku. Rozległ się ogromny huk. Pękła cała szyba, a na środku niej był czarny kruk z wbitym dziobem i zieloną kopertą. Jego szaro-niebieskie oczy patrzyły się wprost na mnie.
List wypadł mu z dzioba.
- Tak bardzo chciałem Cię zobaczyć. Teraz już będziemy razem – powiedział do mnie obolałym tonem, tym samym co chłopak, który zawitał dziś rano u mnie w domu i upadł na ziemię.
Nagle poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Z każdej strony tryskała krew. Czułam jej zapach i smak.
Upadłam. Zdążyłam tylko zauważyć rudowłosą kobietę i jej bardzo znajomy głos.
- Nareszcie będziesz szczęśliwa.
Nie zobaczyłam już nic, nigdy więcej.

czwartek, 10 kwietnia 2014

Wszystko może być niczym

Idę przez życie twardo, nieugięcie, nie poddaje się po jednym potknięciu chociaż zdzieram sobie buty, wiatr plącze mi włosy a deszcz pluje mi w twarz, ale co z tego? Skoro nadal żyje to muszę iść dalej. Nie poddać się chociaż wszystko jest przeciwko mnie. Coś próbuje mnie przygnieść, nie pozwala mi dalej iść. 


               Ten wieczór był wyjątkowo chłodny. Nie miałam płaszcza, grosza przy duszy i nikogo kto mógłby przy mnie być. Ciemna uliczka ciągnęła się w nieskończoność. Słyszałam tylko moje zgrzytanie zębów i szuranie butów o dość wyniszczoną już kostkę uliczną. Bluza jaką złapałam przy okazji wychodząc z domu, wydawała się jeszcze bardziej szara i przygnębiająca i słabo dająca jakiekolwiek ciepło.
                Szum wiatru dawał o sobie znać. Szłam trzymając się mocno za ramiona i próbując się ogrzać. Iskierka blasku pojawiła się na końcu uliczki. Odmienna biała, już nie pomarańczowa latarnia. Patrzyłam się na nią nie do końca wiedząc dlaczego jest odmienna. Dawała tyle światła. Dużo więcej niż cała ulica zwykłych pomarańczowych kul obsadzonych na ozdobnych czarnych słupach.
                Jedna rzecz może być wszystkim, niż wszystko bez jednej rzeczy.

sobota, 18 stycznia 2014

I że cię nie opuszczę, aż do śmierci

                Czasami tak jest, że coś musi pójść źle, aby inna rzecz mogła być wspaniała…
                Ten ranek zapowiadał się szary, nędzny i bez uczuć. Pościel nie pachniała już nim tak intensywnie jak wczoraj. Nie było go tutaj. Miałam wielką ochotę spojrzeć na telefon, sprawdzić czy nie ma tam jakiejś wiadomości, ale coś mnie powstrzymywało. Nie chciałam jeszcze wstawać. Nie chciałam jeszcze się obudzić. Za oknem wielkimi płatami padał śnieg, oziębiając i tak już nudną atmosferę w moim pokoju.
                Od czterech lat nic się w nim nie zmieniło. To samo łóżko, szafa, zniszczone biurko i nudny brązowy dywan. Nie był przytulnym miejscem, ale jednak moim  ulubionym kątem w tym domu. Masywne firanki w róże, aż do ziemi ciążyły bardziej niż dotychczas.
                Odezwał się telefon. Ciche wibracje poruszyły coś w głuchej ciszy sztywnego pomieszczenia. Serce załomotało mi w piersi. ‘Może zmienił zdanie? Może już się nie gniewa? Może to co wczoraj się wydarzyło to tylko sen?’ Tym razem bez wahania odczytałam otrzymaną wiadomość. Cicha nadzieja nagle we mnie ożyła ocieplając od środka.
‘Cześć  :* Wyskoczymy gdzieś dzisiaj?’ „Otrzymane od ‘Wika’”
                A jednak. Trzeba było sobie uświadomić to, że wszystko się skończyło. Że nie otrzymam od ciebie żadnej wiadomości na dzień dobry, na dobranoc i że nie usłyszę już że ci na mnie zależy. Wiedziałam, że to zrobisz. Kto by chciał dziewczynę z problemami, która zamiast wziąć się w garść, podcina sobie żyły.
                Zrobiło mi się zimno. To ty powinieneś teraz mnie przytulać, a nie ta cholerna bluza.
                Pomyliłeś się. Teraz nic nie jest lepiej. Dzięki tobie przestałam się ciąć, z tobą wreszcie czułam, że nie jestem sama. Wiedziałam, że mogę na kogoś liczyć. Obiecałam ci, że więcej tego nie zrobię. Ale chyba złamię tą obietnicę.
                Mówiłeś, że jestem na zawsze. Że to się nie wypali jak zwykła zapałka, bo to nie jest zwykłe. Kłamałeś. Jak zawsze.
                                                                                  ***
                Patrzyłam na żyletkę jak na coś o czym już dawno zapomniałam. O czymś co kiedyś kochałam ale mi zbrzydło. Czy można pokochać coś na nowo? Kiedyś to ona była moim jedynym przyjacielem. Jedyną podporą.
                Przyłożyłam ją do ręki. Jednak coś krzyczało we mnie ‘PRZESTAŃ’, ‘NIE RÓB TEGO’, ‘SKOŃCZYŁAŚ Z TYM’.
                Co jest lepsze? Ból pochodzący z otwartych ran? Czy ból, który pozostał po osobie, która podbudowała twoje życie, sprawiła że na nowo stało się piękniejsze, a później odeszła jak niby nigdy nic?
                Nie mam już nikogo. Nikogo, kto będzie chciał dla mnie żyć. Nikogo dla kogo ja będę chciała się starać. Nikogo kto się tym przejmie i pokaże, że można inaczej.
                Patrzyłam w małe łazienkowe lusterko. Chuda, niby ładna, zwyczajna szatynka. Zwykłe podkrążone, szare i nic nie warte oczy zawsze podpowiadały mi, że jestem do niczego.
                Czarna dziura pochłonęła całe szczęście.
                Po co to rozważam? Lepiej mieć to za sobą. Złamać zasadę, którą ustaliłeś. Ty nie dotrzymałeś słowa.
                Czułam rozdzielającą się skórę. Stary przyjaciel do mnie powrócił.
                Umywalka wyglądała jak rozwinięta róża, a rana jak droga do piekła. Zdążyłam polubić ten widok. Miałam w sobie za dużo wewnętrznych ran by przejąć się tą, którą przed chwilą stworzyłam.
                Ulżyło mi.
                Było mi słabo, ale jednocześnie czułam się silna. Szkaradna otchłań dodawała mi sił.
                                                                                  ***
                - Miałaś tego nie robić. Mówiłaś, że zaczniesz wszystko od nowa.
                - Zaczęłam.
                - Ale nie tak! Miało być lepiej. Obiecałaś, że nawet ja cię zostawi to tego nie zrobisz.
                - Nie wiesz co czuje.
                - Nie wiem, ale miałaś zmienić swoje życie.
                - Nie obchodzi mnie to. Jest jak dawniej. Miało tak być.
                - To ty tak powiedziałaś. Ciągle powtarzasz, że nie masz nikogo. A ja? A twój ojciec? O nas już zapomniałaś? Wiem. To boli. Zostawił cię, ale mogłabyś o nas pamiętać i wiedzieć o tym, ze chcemy dla ciebie szczęścia. Nie rozumiesz, że…
                - Nie, nie rozumiem.
                - Masz jeszcze nas. Mamy już nie ma. Michał odszedł, ale pomyśl też czasem, że masz ojca i siostrę.
                Usłyszałam tylko trzaśnięcie drzwiami.
                I znowu zapadła cisza.
                Rozważałam jej słowa.
                - Masz rację siostrzyczko. Będę o was pamiętać.
                Wyszłam z domu. Ulica jak zwykle zapełniona była samochodami. Zaczęłam biec. Byłam na środku ulicy, gdy usłyszałam swoje imię. Za późno. Mocne uderzenie w moje ciało z rozpędzonego samochodu i zobaczyłam tylko ciemność. Zrzuciłam z siebie cały ciężar.
                                                                                 ***
                Cichy szloch. Dźwięk respiratora. Jego głos wymawiający moje imię. Rozpacz. Sumienie. Powietrze śmierdziało tym wszędzie.
                I to pytanie ‘Dlaczego? Dlaczego wciąż żyje?’
                - Nigdy więcej tego nie zrobię. Boże, dziękuję. Dziękuję, że dałeś jej szanse.
                Zobaczyłam białą jak śnieg sale, szpitalne krzesło i niego klęczącego przed moim łóżkiem z zapłakanymi oczami i drgającymi lekko wargami. Pochylił głowę. Płakał. Chciałam go dotknąć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale ręce miałam jak z ołowiu, ciężkie i obolałe. Powoli odzyskiwałam czucie. Nadal czułam swoją ranę na lewej dłoni. Obraz rozmywał mi się pod ciężkimi powiekami.
                Po raz pierwszy w życiu byłam szczęśliwa, że żyję.
                Ktoś wszedł do sali. Zatrzymał się.
                - Magda?
                To był głos mojej siostry.
                - Magda widzisz nas?
                Zapadła grobowa cisza. Wszyscy czekali na moją reakcję. Chciałam coś zrobić, powiedzieć coś, dać znak życia, ale nie potrafiłam ruszyć nawet okiem.
                Wiedziałam, że wszystko się zmieniło. Że znowu będzie inaczej.
                                                                                 ***

                - I że cię nie opuszczę, aż do śmierci.

__
Nareszcie nowe opowiadanie ;)