Kiedyś było dobrze, niebiańsko fantastycznie. A jednak, gdyby tak zliczyć dni, które były tak piękne i odmienne, zostałaby ich garstka w porównaniu do tych złych i przerażających. Pamiętajmy, że jesteśmy tylko malutką częścią tego co istnieje na świecie. My jako ludzie to tylko malutka cząstka całego świata. Jednak my jako indywidualność tworzymy tak wielki wpływ na cały świat. TYLKO MY. Zmieniamy naturę, próbujemy z nią walczyć. Tworzymy nową plastikową rzeczywistość.
Robimy wszystko by mieć luksus. Białe meble, wypastowane podłogi i minimalizm. Jedyne czego moglibyśmy potrzebować to natura. Ona rozumie nas naprawdę mocno. Wystarczy, że zaczerpniesz świeżego powierza lub dotkniesz kory drzewa i czujesz moc jaka promieniuje, niebiański spokój.
Dajmy sobie czas. Zycie jest do dupy. Dlatego, że za dużo myślimy. Nie myśl. Bądź sobą, baw się, tańcz w deszczu i wyrzuć buty. Po co nam to cierpienie. Nie chcemy o tym myśleć... Nie myślmy.
Życzę wam powodzenia, z całego serduszka. Abyście odnaleźli swoją własną arkadię. Długo szukałam złotego środka, a jednak to było takie proste. Prócz przeciwności losu, które kołatały do moich drzwi nieustannie, mam wrażenie, że wszystko układa się w jedną całość.
Człowiek szuka drogi przez całe życie, podejmuje decyzje tak naprawdę na chybił-trafił. Nie wie, czy to o czym zadecydował odniesie pożądany skutek. Biegnie przed siebie, brnie dalej. Wydaje mu się, że to wszystko jest właściwe. Nagle okazuje się, że przychodzi dzień, w którym to wszystko przestaje mieć znaczenie. To dzień, w którym mamy za zadanie zastanowić się, czy przez ten cały czas, byliśmy szczęśliwi. Czy naprawdę te rzeczy dawały nam radość, poczucie bezpieczeństwa, pożądany skutek. Okazuje się, że owszem, tak. Ale w danej chwili przestaje to mieć znaczenie, Chcemy czegoś innego, nowego, świeżego. Czegoś co znów z czasem będzie przemieniać się w codzienność.
Czy kiedykolwiek się ustatkujemy? Człowiek nie chce się ustatkować. Człowiek chce się zmieniać. Szara rzeczywistość nas przeraża. Próbujemy z nią walczyć.
Pytanie jest jedno? Jak długo?
Pozdrawiam
Doriz
Opowiadania z duszy wyjęte ♥
piątek, 28 września 2018
sobota, 3 grudnia 2016
Strach to tylko chwila, później jest tylko spokój i ulga.
- Płynie Wisła, płynie
po polskiej krainie, po polskiej krainie. A dopóki płynie Polska nie zaginie… -
nuciłam pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek.
- A dopóki płynie,
Polska nie zaginie. – dokończyła ze mną moja siostra. - Co się stało Haniu? – zapytała.
- Nic takiego Marysiu.
Rozmyślam o przyszłości. – odpowiedziałam patrząc w głęboką, silną rzekę.
Siedziałyśmy na ławce
nieopodal plaży, czując we włosach rześki, słodki powiew wiatru. Słychać było
szelest zielonych liści. Lubiłam przebywać tu z przyjaciółmi, rozmyślać, śmiać
się, wygłupiać.
- Cześć dziewczynki!
- Cześć Zbyszku –
odpowiedziała Marysia i szybko się ulotniła, pod pretekstem rozruszania kości.
- Witaj Zbigniewie.
- Czemu tak oficjalnie?
Coś się stało? – zapytał zmartwiony.
- Jeszcze nie…
- Twoi rodzice też już
wiedzą?
- Zbyszek! Nic nie
wiadomo. Nie mów tak. Nie będzie żadnej wojny.
Zapadła niezręczna
cisza. Zbigniew otoczył mnie czułym ramieniem i pozwolił wtulić się w jego
pierś. Choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie.
Niestety niedługo już
tak nie będzie. Wszystko popadnie w chaos. Ta myśl nie pozwalała mi spać. Nie
dawała odpocząć. Powoli nabawiałam się wrzodów żołądka. Każdy wie, że wojna
zabiera ze sobą wszystko co najważniejsze: rodzinę, przyjaciół, dom rodzinny… A
Warszawa będzie tego wszystkiego centrum.
Tyle razy przychodziły
do mnie myśli, że mogłabym zostać sama. Nie byłoby przy mnie ani Zbyszka, ani
taty, ani Marysi… Bałam się tego.
Bałam się, że będziemy
musieli zostawić tu mamę. Wyobrażałam sobie, że jej grób będzie pobojowiskiem,
lub przysypią go gruzami kościoła. Że msza w kościele nie będzie tak
emocjonująca jak tutaj, w kościele św. Karola Boromeusza przy cmentarzu na
Powązkach gdzie spoczywała od 6 lat mama.
- Nie myśl o tym Haniu,
wszystko będzie dobrze – uspokajał mnie ukochany.
- Chciałabym, żeby tak
było.
Wybraliśmy się na
spacer wzdłuż rzeki. Nasze bose stopy pieściła delikatnie woda, obmywając
chłodem nasze smutki. Ręka Zbyszka była ciepła, silna, bezpieczna. Czułam się
jak w bajce, chciałam już zawsze czuć się tak jak teraz. Bezpiecznie.
- O czym myślisz? –
zapytał niespodziewanie Zbigniew.
- O tym, że dobrze się
czuję, gdy mam Cię obok – odpowiedziałam patrząc w jego płonące zielenią oczy.
***
Ten
ranek spełnił moje najgorsze obawy i lęki. Właśnie świtało, lecz zamiast zza
chmur wyłaniać się słońce, wyłaniały się samoloty, niosące ze sobą huk, ogień i
śmierć. Z daleka słychać było przerażający płacz dziecka. Wybiegłam z ludźmi z
mojej kamienicy na ulice, aby pobiec do niedaleko znajdujących się podziemi.
-
Szybciej Marysiu! Hania zasłoń głowę do jasnej cholery! – krzyczał mój ojciec
biegnąc tuż za mną i moją siostrą.
Już
podnosiłam ręce aby osłonić się przed odłamkami gruzów i innych przedmiotów,
gdy poczułam silny, przyszywający ból w brzuchu. Zobaczyłam tylko ogień po
mojej prawej stronie i kamienie pod moimi plecami. Byłam jak upadły anioł. Straciłam
przytomność.
***
-
Hania! Hania!
Zbyszek.
On tu jest. Ulżyło mi na samą myśl.
-
Haniu… - słyszałam jak klęka nade mną, jak drży mu głos, jak dotyka mojej
dłoni, całuje ją.
Próbowałam
otworzyć oczy, bezskutecznie.
Poruszyłam
tylko ustami i usłyszałam jak poruszyła się cała chmara ludzi wokół mnie.
- Budzi się! Hanusia! – powiedział tata z
nadzieją.
Zbierałam
wszystkie swoje resztki sił, aby otworzyć dla nich oczy, pocieszyć tym, że
jestem. Nic z tego…
-
Dajcie jej wody! – krzyknął ktoś z zewnątrz.
-
Zwariowałeś? Ona ma ranę w brzuchu, a Ty chcesz ją jeszcze napoić?
-
To cud, że żyje.
***
Po
tym pamiętam tylko szarość, zapach kurzu, krzyki i wielki hałas dochodzący z
zewnątrz. Tata coś do mnie mówił, żebym się trzymała, żebym nie zostawiała go
samego. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie czułam obecności Marysi. Co się z
nią stało?
***
To
koniec.
Wiesz jak to jest latać
nad własnym grobem?
Lekka jak wiatr,
przezroczysta jak najczystszy oszlifowany diament i zimna jak ta wojna, która
doprowadziła do płaczu mojego ojca nade mną i moją siostrą oraz ukochaną żoną.
Ś†P
IZABELA NOWICKA
Ur. 15 stycznia 1902r.
Zm. 18 grudnia 1933r.
Ś†P
MARIA
NOWICKA
Ur. 23
kwietnia 1923r.
Zm. 2
września 1939r.
Ś†P
HANNA
NOWICKA
Ur. 16
października 1921r.
Zm. 4
września 1939r.
WIECZNY
ODPOCZYNEK RACZ IM DAĆ PANIE, A ŚWIATŁOŚĆ WIEKUISTA NIECHAJ IM ŚWIECI NA WIEKI.
AMEN.
Najsmutniejsza jednak w tym wszystkim były czerwona jak krew
róża złożona z miłości do mnie przez ukochanego i biała jak śnieg, obrzucona
żalem mojego ojca. Jednak byłam tak zimna, że nie potrafiłam nawet nad tym
zapłakać, patrzyłam na to, będąc skazana na smutek i żal zanim znajdę się w
niebie.
piątek, 14 sierpnia 2015
Chaos niesie smutek
- Płynie Wisła, płynie
po polskiej krainie, po polskiej krainie. A dopóki płynie Polska nie zaginie… -
nuciłam pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek.
- A dopóki płynie,
Polska nie zaginie. – dokończyła ze mną moja siostra. - Co się stało Haniu? –
zapytała.
- Nic takiego Marysiu.
Rozmyślam o przyszłości. – odpowiedziałam patrząc w głęboką, silną rzekę.
Siedziałyśmy na ławce
nieopodal plaży, czując we włosach rześki, słodki powiew wiatru. Słychać było
szelest zielonych liści. Lubiłam przebywać tu z przyjaciółmi, rozmyślać, śmiać
się, wygłupiać.
- Cześć dziewczynki!
- Cześć Zbyszku –
odpowiedziała Marysia i szybko się ulotniła, pod pretekstem rozruszania kości.
- Witaj Zbigniewie.
- Czemu tak oficjalnie?
Coś się stało? – zapytał zmartwiony.
- Jeszcze nie…
- Twoi rodzice też już
wiedzą?
- Zbyszek! Nic nie
wiadomo. Nie mów tak. Nie będzie żadnej wojny.
Zapadła niezręczna
cisza. Zbigniew otoczył mnie czułym ramieniem i pozwolił wtulić się w jego pierś.
Choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie.
Niestety niedługo już
tak nie będzie. Wszystko popadnie w chaos. Ta myśl nie pozwalała mi spać. Nie
dawała odpocząć. Powoli nabawiałam się wrzodów żołądka. Każdy wie, że wojna
zabiera ze sobą wszystko co najważniejsze: rodzinę, przyjaciół, dom rodzinny… A
Warszawa będzie tego wszystkiego centrum.
Tyle razy przychodziły
do mnie myśli, że mogłabym zostać sama. Nie byłoby przy mnie ani Zbyszka, ani
taty, ani Marysi… Bałam się tego.
Bałam się, że będziemy
musieli zostawić tu mamę. Wyobrażałam sobie, że jej grób będzie pobojowiskiem,
lub przysypią go gruzami kościoła. Że msza w kościele nie będzie tak
emocjonująca jak tutaj, w kościele św. Karola Boromeusza przy cmentarzu na
Powązkach gdzie spoczywała od 6 lat mama.
- Nie myśl o tym Haniu,
wszystko będzie dobrze – uspokajał mnie ukochany.
- Chciałabym, żeby tak
było.
Wybraliśmy się na
spacer wzdłuż rzeki. Nasze bose stopy pieściła delikatnie woda, obmywając
chłodem nasze smutki. Ręka Zbyszka była ciepła, silna, bezpieczna. Czułam się
jak w bajce, chciałam już zawsze czuć się tak jak teraz. Bezpiecznie.
- O czym myślisz? –
zapytał niespodziewanie Zbigniew.
- O tym, że dobrze się
czuję, gdy mam Cię obok – odpowiedziałam patrząc w jego płonące zielenią oczy.
***
Ten
ranek spełnił moje najgorsze obawy i lęki. Właśnie świtało, lecz zamiast zza
chmur wyłaniać się słońce, wyłaniały się samoloty, niosące ze sobą huk, ogień i
śmierć. Z daleka słychać było przerażający płacz dziecka. Wybiegłam z ludźmi z
mojej kamienicy na ulice, aby pobiec do niedaleko znajdujących się podziemi.
-
Szybciej Marysiu! Hania zasłoń głowę do jasnej cholery! – krzyczał mój ojciec
biegnąc tuż za mną i moją siostrą.
Już
podnosiłam ręce aby osłonić się przed odłamkami gruzów i innych przedmiotów,
gdy poczułam silny, przyszywający ból w brzuchu. Zobaczyłam tylko ogień po
mojej prawej stronie i kamienie pod moimi plecami. Byłam jak upadły anioł. Straciłam
przytomność.
***
-
Hania! Hania!
Zbyszek.
On tu jest. Ulżyło mi na samą myśl.
-
Haniu… - słyszałam jak klęka nade mną, jak drży mu głos, jak dotyka mojej
dłoni, całuje ją.
Próbowałam
otworzyć oczy, bezskutecznie.
Poruszyłam
tylko ustami i usłyszałam jak poruszyła się cała chmara ludzi wokół mnie.
- Budzi się! Hanusia! – powiedział tata z
nadzieją.
Zbierałam
wszystkie swoje resztki sił, aby otworzyć dla nich oczy, pocieszyć tym, że
jestem. Nic z tego…
-
Dajcie jej wody! – krzyknął ktoś z zewnątrz.
-
Zwariowałeś? Ona ma ranę w brzuchu, a Ty chcesz ją jeszcze napoić?
-
To cud, że żyje.
***
Po
tym pamiętam tylko szarość, zapach kurzu, krzyki i wielki hałas dochodzący z
zewnątrz. Tata coś do mnie mówił, żebym się trzymała, żebym nie zostawiała go
samego. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie czułam obecności Marysi. Co się z
nią stało?
***
To
koniec.
Wiesz jak to jest latać
nad własnym grobem?
Lekka jak wiatr,
przezroczysta jak najczystszy oszlifowany diament i zimna jak ta wojna, która
doprowadziła do płaczu mojego ojca nade mną i moją siostrą oraz ukochaną żoną.
Ś†P
IZABELA NOWICKA
Ur. 15 stycznia 1902r.
Zm. 18 grudnia 1933r.
Ś†P
MARIA
NOWICKA
Ur. 23
kwietnia 1923r.
Zm. 2
września 1939r.
Ś†P
HANNA
NOWICKA
Ur. 16
października 1921r.
Zm. 4
września 1939r.
WIECZNY
ODPOCZYNEK RACZ IM DAĆ PANIE, A ŚWIATŁOŚĆ WIEKUISTA NIECHAJ IM ŚWIECI NA WIEKI.
AMEN.
sobota, 3 stycznia 2015
Cała prawda dzisiejszej "miłości" cz. 1
WELCOME TO REALITY
Cześć, jestem Była i napisze wam kolejną przepiękną i
zakończoną happyend’em historię miłosną. Takie romansidło jak na nasze czasy
przystało. Trochę prawdziwą trochę nie. Wyidealizowaną i zrobioną specjalnie
dla waszych potrzeb.
No więc
to było tak. Wiem nie powinno się zaczynać zdania od ‘no więc’, ale pomińmy ten
fakt, gdyż to nawet nieźle brzmi. Była sobie dziewczyna, samotna oczywiście,
opuszczona przez świat i zapomniana przez płeć przeciwną. Najoczywistsze było
to, że jej nieziemska uroda winna olśniewać każdego kto na nią spojrzy i nikt
nie powinien odrywać od niej wzroku. Ale jak to czasem bywa, nikt nie zwracał
na nią uwagi.
I cóż z
tym zrobić? Powinien pojawić się jakiś boski alwaro, porwać ją swym
najpiękniejszym i najlepszym dla pisarki autem i oblewać ją milionem
komplementów dziennie, ale niestety jeszcze na niego nie czas.
Skupmy
się na tej istocie, która dla nas jest główną bohaterką. Tak, była ładna. Jak
sobie ją wyobrażam? Na pewno nie była blondynką, gdyż na nie chłopcy lecą jak
drzewo podczas burzy na pobliski dom. Szatynka? Hmm jeszcze bym się nad tym
zastanowiła, ale do tego przykładu weźmy brunetkę.
Była
brunetką, metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Oczy piwne, niezbyt zwracające
jakąkolwiek uwagę, nawet ładna buźka choć do piękności nie należała. (no dobra,
podaje inne dane niż w akapicie pierwszym, ale już nie mam czasu i ochoty na
zmiany). Średniej wielkości usta, nos nawet kształtny, śmieszne, chomikowate
policzki, podnoszące się za każdym razem, gdy się uśmiechnie. Jednym słowem,
nic specjalnego. Normalna polska nastolatka, przeżywająca w głębi swoje własne
problemy.
Przejdźmy
do sedna. O czym to ja wcześniej prawiłam? A tak, ładna, samotna, brunetka
szuka kawalera. Czy to jest do końca prawdą? W głębi może i marzy o tym, żeby
mieć się do kogo przytulić, ale na zewnątrz – twarda z niej sztuka. Powiedzmy,
że charakterek ma niezły i potrafi dopiec, ale zazwyczaj udaje miłą. Nie będę
opisywać dalej, bo średnio znam jej charakter, ale wiem, że gdyby ktoś zalazł
jej za skórę, nie dałaby za wygraną.
Spójrzmy
prawdzie w oczy, każdy ją olewa, każdy mija bez słowa na ulicy. Tylko nieliczni
mówią jej ‘cześć’. Przychodzi do szkoły siada sama w ławce, zajmuje się
własnymi sprawami, rysuje w zeszycie jakieś nic nie znaczące bazgroły. Jakby to
ująć ‘życie samotnika’.
Aż
wreszcie przychodzi koniec roku, ale też koniec szkoły. Eh będzie szkolny bal…
Z kim pójdzie? Nie wiadomo, czy w ogóle pójdzie… Wszyscy mają pare, ona nie. Co
robi? To co zwykle – czeka na zbawienie, które rzekomo ma do niej przyjść.
Czekałaby tak całą wieczność, ale niestety na bal pójść musi, gdyż cała klasa
obowiązkowo musi być. No cóż wszyscy dobrani w pary, oprócz niej.
Co się
okazuje?? Tak przychodzi książę!! Och Boże jaki on przystojny….
Żartowałam…
Nikt nie przychodzi i nie ratuje
jej dupy jak to bywa w tych przepięknych opowieściach. Wychowawczyni łączy ją z
jakimś śmiesznym blondynkiem. No ale on też nie zwraca na nią uwagi, byle by
zatańczyć z kimś tego walonego poloneza i ariwederczi, bawmy się osobno.
Tak. Bal cały przetańczyła w
kółeczku, chociaż z niego też ją wypychali, ale pomińmy ten fakt. No dobra,
poprosił ją do tańca jej kolega, ale kiepsko tańczył. Spójrzmy prawdzie w oczy,
beznadziejnie. Bal się skończył, wróciła zadowolona do domu, nogi bolały, można
rzec – wszystko w porządku.
A jednak nie. Nadal była samiutka
jak palec. No cóż przyjaciółkę jakąś tam miała, ale jednak tamta przygruchała
sobie inną toteż jak to się mówi stała się ‘piątym kołem u wozu’.
No cóż włączyła Wi-fi, sprawdziła
czy ktoś przynajmniej ‘przypadkiem’ do niej nie napisał, ale nie. Takie akcje
jednak się nie zdarzają.
Nadal uważana za ciche, średnio
często odzywające się dziwadło i popychadło. Takie życie. Można rzec ‘trudno’.
No tak, czasami tam się odezwała, gdy ktoś ją mocno zirytował, co by się
zamknął, ale dostawała jeszcze gorszą i przybijająca sztyletem do ściany
ripostą. Toteż rzadko się odzywała.
Takie życie. Ale jednak coś
pchało ją do przodu. Nie dała za wygraną.
Zaczęły się wakacje. Nuuuuudne,
długie wakacje. Oczywiście co tu robić? Czytać fantastyczne książki, które tak
uwielbiała.
No dobra, wakacje minęły na
siedzeniu na pupie. Mój Boże! Nowa szkoła! I tutaj zaczyna się układać. Także
część dalsza nastąpi wkrótce.
czwartek, 1 maja 2014
Kruk
Obudziłam się o rano. Słońce już dawno wzeszło. Łagodne
promienie słońca gładziły mnie po twarzy. Na dworze było jeszcze chłodno, ale
wiadome było, że dzisiejszy dzień będzie bardzo gorący. Miałam ochotę na
spacer, ale nic by z tego nie wyszło.
Nagle usłyszałam dźwięk dzwonka
od drzwi frontowych. Wstałam powolnie, ciekawa kto mógłby zagościć u nas o tak
wczesnej porze. Uchyliłam drzwi i ostrożnie przez nie wyjrzałam. Usłyszałam
ułamek rozmowy jakiegoś młodego chłopaka z moją mamą.
- Czy zastałem może Anię?
- Tak, ale ona jeszcze śpi – odpowiedziała mama.
- Yhym. Mogłaby pani jej przekazać, że będę czekał na nią dzisiaj o
szesnastej w parku?
- Przekażę. A można wiedzieć jak masz na imię?
- Łukasz. – odpowiedział chłopak łagodnym, ale męskim głosem. Skądś
znałam ten ton. – Dziękuję, do widzenia.
- Do widzenia – pożegnała się mama, zamknęła drzwi i ruszyła do kuchni.
Nie kładłam się z powrotem do łóżka. Pospiesznie się ubrałam, szybko
związałam włosy i wybiegłam przed dom. Niestety tajemniczego chłopaka, który
prosił o spotkanie nie było ani śladu. Wróciłam do domu. Przemyłam twarz i
poszłam do kuchni na śniadanie. Mama robiła sobie właśnie jajecznicę.
- Myślałam, że śpisz – powiedziała stojąc tyłem do mnie. – Znasz go?
- Nie wiem, nie zdążyłam go zobaczyć – powiedziałam obojętnym tonem.
- Przedstawił się jako Łukasz.
- Wiem.
- Skąd go znasz? – zapytała tak jakby prowadziła dochodzenie.
- Nie wiem kto to był.
- Yhym. – odburknęła. – Chcesz jajecznicy?
- Przecież wiesz, że nie lubię.
- No tak zapomniałam. Przyniósł ci jakiś list.
- Gdzie on jest?
- W przedpokoju.
Udałam się pospiesznie w stronę drzwi wyjściowych, na komodzie leżał
list w moim ulubionym odcieniu zielonego. Poszłam z nim do swojego pokoju,
usiadłam na wygodnym, brązowym i już nie modnym fotelu. Przyjrzałam się
dokładnie kopercie. Solidnie go zaklejono. I dobrze. Przynajmniej miałam
pewność, że mama nie zdążyła go przeczytać. Patrzyłam się na niego jak sroka w
gnat.
- Nie, nie otworze go.
Ruszyłam z powrotem do kuchni.
- I co napisał? – jak zwykle dokładnie musiała mnie przesłuchać.
- Nie otworzyłam go.
- Dlaczego? Nie jesteś ciekawa co jest w środku?
- Nie.
Wzięłam sobie coś do jedzenia i wróciłam do swojego pokoju. I jak
zwykle siedziałam w tej małej klitce niczym więzień. Okno wychodziło na nudny
ogródek. Byłam odcięta od świata nigdzie nie mogłam wychodzić, niczego nie
wolno było mi powiedzieć. Musiałam mieć same szóstki i zero przyjaciół. Miałam
po prostu być sama.
Myśli samobójcze były na porządku dziennym, ale bardziej od swojej
śmierci pragnęłam wyjechać z tego domu gdzieś najdalej. Nie widzieć już więcej
rudej, pięknej i zadbanej matki. Nie rozumiałam dlaczego ona mogła mieć
wszystko, a mi nie należało się nawet przemalowanie białego pokoju na bardziej
żywszy. To tak jakby miała psa, któremu dawałaby tylko jedzenie i uczyła nowych
sztuczek. Zero biegania i zero wychodzenia z klatki. Pustka w życiu.
Była godzina 7 rano. Postanowiłam odrobić lekcje i nauczyć się
wszystkiego czego jeszcze nie umiałam. Trwało to do godziny 15. Materiału było
sporo. Ubrałam się, uczesałam i wyszłam przez okno na dwór. Mamy już nie było
od co najmniej trzech godzin. Dom był zamknięty na klucz, którego niestety nie
posiadałam. Wyszłam przez okno, wzięłam miętową damkę mamy i pojechałam do
parku.
Usiadłam na ławce. Była równa 16.00. Otworzyłam list i czytałam
uważnie.
Wiedziałem, że nie otworzysz od razu.
Coś
mi mówiło, żeby wracać do domu. Ale czytałam dalej.
Wiedziałem, że usiądziesz akurat na tej
ławce. Wiem, że codziennie przechodzisz przez park do szkoły. Wiem, że
codziennie kupujesz sobie tą samą bułkę z budyniem i wodę. Wiedziałem, że
wymkniesz się przez okno.
Znowu
przerwałam. Zaczęłam tym razem się naprawdę bać. Złapałam za rower mamy i już
chciałam wracać, ale z powrotem usiadłam na ławce i zaczęłam czytać dalej.
Nie mam wpływu na twój strach. Nie chce,
żebyś się bała. Boję się tobie ukazać, ale obserwuje Cię z ławki naprzeciwko.
Automatycznie
tam spojrzałam. Ławka była pusta. Kontynuowałam lekturę.
Wiedziałem, że mnie nie zauważysz. Bo
nie możesz.
W tym momencie przerwałabym czytanie i wróciła do domu, ale w oczy
rzucało się drukowane zdanie:
WRÓĆ DO JASNOŚCI, NIE TRWAJ W
CIEMNOŚCI. Spal list.
Wrzuciłam list do pobliskiego śmietnika i złapałam za rower. Już
chciałam na niego wsiadać, ale coś przeleciało nad moją głową i zanurkowało w
prawie pusty śmietnik. Chciałam zajrzeć do środka, ale w tym samym momencie coś
czarnego walnęło mnie w twarz. Przewróciłam się na ziemię. Tym razem naprawdę
złapałam za rower i pędziłam w stronę domu. Żałowałam, że w ogóle z niego
wyszłam. Czułam, że coś za mną leciało z zawrotną prędkością.
Nie mogłam się obejrzeć. Pędziłam tak szybko, że zahaczyłam kołem o
wysoki krawężnik i rąbnęłam prosto w szybę przystanku od środka.
Podniosłam głowę i zobaczyłam jak zawraca, po czym uderza w szybę od
przystanku. Rozległ się ogromny huk. Pękła cała szyba, a na środku niej był
czarny kruk z wbitym dziobem i zieloną kopertą. Jego szaro-niebieskie oczy
patrzyły się wprost na mnie.
List wypadł mu z dzioba.
- Tak bardzo chciałem Cię zobaczyć. Teraz już będziemy razem –
powiedział do mnie obolałym tonem, tym samym co chłopak, który zawitał dziś
rano u mnie w domu i upadł na ziemię.
Nagle poczułam przeszywający ból w klatce piersiowej. Z każdej strony
tryskała krew. Czułam jej zapach i smak.
Upadłam. Zdążyłam tylko zauważyć rudowłosą kobietę i jej bardzo znajomy
głos.
- Nareszcie będziesz szczęśliwa.
- Nareszcie będziesz szczęśliwa.
Nie zobaczyłam już nic, nigdy więcej.
czwartek, 10 kwietnia 2014
Wszystko może być niczym
Idę przez życie twardo, nieugięcie, nie poddaje się po jednym potknięciu
chociaż zdzieram sobie buty, wiatr plącze mi włosy a deszcz pluje mi w twarz,
ale co z tego? Skoro nadal żyje to muszę iść dalej. Nie poddać się chociaż
wszystko jest przeciwko mnie. Coś próbuje mnie przygnieść, nie pozwala mi dalej
iść.
Ten wieczór
był wyjątkowo chłodny. Nie miałam płaszcza, grosza przy duszy i nikogo kto
mógłby przy mnie być. Ciemna uliczka ciągnęła się w nieskończoność. Słyszałam
tylko moje zgrzytanie zębów i szuranie butów o dość wyniszczoną już kostkę
uliczną. Bluza jaką złapałam przy okazji wychodząc z domu, wydawała się jeszcze
bardziej szara i przygnębiająca i słabo dająca jakiekolwiek ciepło.
Szum wiatru dawał o sobie znać.
Szłam trzymając się mocno za ramiona i próbując się ogrzać. Iskierka blasku
pojawiła się na końcu uliczki. Odmienna biała, już nie pomarańczowa latarnia.
Patrzyłam się na nią nie do końca wiedząc dlaczego jest odmienna. Dawała tyle
światła. Dużo więcej niż cała ulica zwykłych pomarańczowych kul obsadzonych na
ozdobnych czarnych słupach.
Jedna rzecz może być wszystkim,
niż wszystko bez jednej rzeczy.
sobota, 18 stycznia 2014
I że cię nie opuszczę, aż do śmierci
Czasami
tak jest, że coś musi pójść źle, aby inna rzecz mogła być wspaniała…
Ten ranek
zapowiadał się szary, nędzny i bez uczuć. Pościel nie pachniała już nim tak
intensywnie jak wczoraj. Nie było go tutaj. Miałam wielką ochotę spojrzeć na
telefon, sprawdzić czy nie ma tam jakiejś wiadomości, ale coś mnie
powstrzymywało. Nie chciałam jeszcze wstawać. Nie chciałam jeszcze się obudzić.
Za oknem wielkimi płatami padał śnieg, oziębiając i tak już nudną atmosferę w
moim pokoju.
Od czterech lat
nic się w nim nie zmieniło. To samo łóżko, szafa, zniszczone biurko i nudny
brązowy dywan. Nie był przytulnym miejscem, ale jednak moim ulubionym kątem w tym domu. Masywne firanki w
róże, aż do ziemi ciążyły bardziej niż dotychczas.
Odezwał się
telefon. Ciche wibracje poruszyły coś w głuchej ciszy sztywnego pomieszczenia. Serce
załomotało mi w piersi. ‘Może zmienił zdanie? Może już się nie gniewa? Może to
co wczoraj się wydarzyło to tylko sen?’ Tym razem bez wahania odczytałam
otrzymaną wiadomość. Cicha nadzieja nagle we mnie ożyła ocieplając od środka.
‘Cześć :* Wyskoczymy gdzieś
dzisiaj?’ „Otrzymane od ‘Wika’”
A jednak. Trzeba
było sobie uświadomić to, że wszystko się skończyło. Że nie otrzymam od ciebie
żadnej wiadomości na dzień dobry, na dobranoc i że nie usłyszę już że ci na
mnie zależy. Wiedziałam, że to zrobisz. Kto by chciał dziewczynę z problemami,
która zamiast wziąć się w garść, podcina sobie żyły.
Zrobiło mi się
zimno. To ty powinieneś teraz mnie przytulać, a nie ta cholerna bluza.
Pomyliłeś się.
Teraz nic nie jest lepiej. Dzięki tobie przestałam się ciąć, z tobą wreszcie
czułam, że nie jestem sama. Wiedziałam, że mogę na kogoś liczyć. Obiecałam ci,
że więcej tego nie zrobię. Ale chyba złamię tą obietnicę.
Mówiłeś, że
jestem na zawsze. Że to się nie wypali jak zwykła zapałka, bo to nie jest
zwykłe. Kłamałeś. Jak zawsze.
***
Patrzyłam na
żyletkę jak na coś o czym już dawno zapomniałam. O czymś co kiedyś kochałam ale
mi zbrzydło. Czy można pokochać coś na nowo? Kiedyś to ona była moim jedynym
przyjacielem. Jedyną podporą.
Przyłożyłam ją do
ręki. Jednak coś krzyczało we mnie ‘PRZESTAŃ’, ‘NIE RÓB TEGO’, ‘SKOŃCZYŁAŚ Z
TYM’.
Co jest lepsze?
Ból pochodzący z otwartych ran? Czy ból, który pozostał po osobie, która
podbudowała twoje życie, sprawiła że na nowo stało się piękniejsze, a później
odeszła jak niby nigdy nic?
Nie mam już
nikogo. Nikogo, kto będzie chciał dla mnie żyć. Nikogo dla kogo ja będę chciała
się starać. Nikogo kto się tym przejmie i pokaże, że można inaczej.
Patrzyłam w małe
łazienkowe lusterko. Chuda, niby ładna, zwyczajna szatynka. Zwykłe podkrążone,
szare i nic nie warte oczy zawsze podpowiadały mi, że jestem do niczego.
Czarna dziura
pochłonęła całe szczęście.
Po co to
rozważam? Lepiej mieć to za sobą. Złamać zasadę, którą ustaliłeś. Ty nie
dotrzymałeś słowa.
Czułam
rozdzielającą się skórę. Stary przyjaciel do mnie powrócił.
Umywalka
wyglądała jak rozwinięta róża, a rana jak droga do piekła. Zdążyłam polubić ten
widok. Miałam w sobie za dużo wewnętrznych ran by przejąć się tą, którą przed
chwilą stworzyłam.
Ulżyło mi.
Było mi słabo,
ale jednocześnie czułam się silna. Szkaradna otchłań dodawała mi sił.
***
- Miałaś tego nie
robić. Mówiłaś, że zaczniesz wszystko od nowa.
- Zaczęłam.
- Ale nie tak!
Miało być lepiej. Obiecałaś, że nawet ja cię zostawi to tego nie zrobisz.
- Nie wiesz co czuje.
- Nie wiem, ale
miałaś zmienić swoje życie.
- Nie obchodzi
mnie to. Jest jak dawniej. Miało tak być.
- To ty tak
powiedziałaś. Ciągle powtarzasz, że nie masz nikogo. A ja? A twój ojciec? O nas
już zapomniałaś? Wiem. To boli. Zostawił cię, ale mogłabyś o nas pamiętać i
wiedzieć o tym, ze chcemy dla ciebie szczęścia. Nie rozumiesz, że…
- Nie, nie
rozumiem.
- Masz jeszcze
nas. Mamy już nie ma. Michał odszedł, ale pomyśl też czasem, że masz ojca i
siostrę.
Usłyszałam tylko
trzaśnięcie drzwiami.
I znowu zapadła
cisza.
Rozważałam jej
słowa.
- Masz rację
siostrzyczko. Będę o was pamiętać.
Wyszłam z domu.
Ulica jak zwykle zapełniona była samochodami. Zaczęłam biec. Byłam na środku
ulicy, gdy usłyszałam swoje imię. Za późno. Mocne uderzenie w moje ciało z
rozpędzonego samochodu i zobaczyłam tylko ciemność. Zrzuciłam z siebie cały
ciężar.
***
Cichy szloch.
Dźwięk respiratora. Jego głos wymawiający moje imię. Rozpacz. Sumienie.
Powietrze śmierdziało tym wszędzie.
I to pytanie
‘Dlaczego? Dlaczego wciąż żyje?’
- Nigdy więcej
tego nie zrobię. Boże, dziękuję. Dziękuję, że dałeś jej szanse.
Zobaczyłam białą
jak śnieg sale, szpitalne krzesło i niego klęczącego przed moim łóżkiem z
zapłakanymi oczami i drgającymi lekko wargami. Pochylił głowę. Płakał. Chciałam
go dotknąć. Powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, ale ręce miałam jak z
ołowiu, ciężkie i obolałe. Powoli odzyskiwałam czucie. Nadal czułam swoją ranę
na lewej dłoni. Obraz rozmywał mi się pod ciężkimi powiekami.
Po raz pierwszy w
życiu byłam szczęśliwa, że żyję.
Ktoś wszedł do
sali. Zatrzymał się.
- Magda?
To był głos mojej
siostry.
- Magda widzisz
nas?
Zapadła grobowa
cisza. Wszyscy czekali na moją reakcję. Chciałam coś zrobić, powiedzieć coś,
dać znak życia, ale nie potrafiłam ruszyć nawet okiem.
Wiedziałam, że
wszystko się zmieniło. Że znowu będzie inaczej.
***
- I że cię nie
opuszczę, aż do śmierci.
__
Nareszcie nowe opowiadanie ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)