piątek, 14 sierpnia 2015

Chaos niesie smutek

- Płynie Wisła, płynie po polskiej krainie, po polskiej krainie. A dopóki płynie Polska nie zaginie… - nuciłam pod nosem jedną z moich ulubionych piosenek.
- A dopóki płynie, Polska nie zaginie. – dokończyła ze mną moja siostra. - Co się stało Haniu? – zapytała.
- Nic takiego Marysiu. Rozmyślam o przyszłości. – odpowiedziałam patrząc w głęboką, silną rzekę.
Siedziałyśmy na ławce nieopodal plaży, czując we włosach rześki, słodki powiew wiatru. Słychać było szelest zielonych liści. Lubiłam przebywać tu z przyjaciółmi, rozmyślać, śmiać się, wygłupiać.
- Cześć dziewczynki!
- Cześć Zbyszku – odpowiedziała Marysia i szybko się ulotniła, pod pretekstem rozruszania kości.
- Witaj Zbigniewie.
- Czemu tak oficjalnie? Coś się stało? – zapytał zmartwiony.
- Jeszcze nie…
- Twoi rodzice też już wiedzą?
- Zbyszek! Nic nie wiadomo. Nie mów tak. Nie będzie żadnej wojny.
Zapadła niezręczna cisza. Zbigniew otoczył mnie czułym ramieniem i pozwolił wtulić się w jego pierś. Choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie.
Niestety niedługo już tak nie będzie. Wszystko popadnie w chaos. Ta myśl nie pozwalała mi spać. Nie dawała odpocząć. Powoli nabawiałam się wrzodów żołądka. Każdy wie, że wojna zabiera ze sobą wszystko co najważniejsze: rodzinę, przyjaciół, dom rodzinny… A Warszawa będzie tego wszystkiego centrum.
Tyle razy przychodziły do mnie myśli, że mogłabym zostać sama. Nie byłoby przy mnie ani Zbyszka, ani taty, ani Marysi… Bałam się tego.
Bałam się, że będziemy musieli zostawić tu mamę. Wyobrażałam sobie, że jej grób będzie pobojowiskiem, lub przysypią go gruzami kościoła. Że msza w kościele nie będzie tak emocjonująca jak tutaj, w kościele św. Karola Boromeusza przy cmentarzu na Powązkach gdzie spoczywała od 6 lat mama.
- Nie myśl o tym Haniu, wszystko będzie dobrze – uspokajał mnie ukochany.
- Chciałabym, żeby tak było.
Wybraliśmy się na spacer wzdłuż rzeki. Nasze bose stopy pieściła delikatnie woda, obmywając chłodem nasze smutki. Ręka Zbyszka była ciepła, silna, bezpieczna. Czułam się jak w bajce, chciałam już zawsze czuć się tak jak teraz. Bezpiecznie.
- O czym myślisz? – zapytał niespodziewanie Zbigniew.
- O tym, że dobrze się czuję, gdy mam Cię obok – odpowiedziałam patrząc w jego płonące zielenią oczy.
***
            Ten ranek spełnił moje najgorsze obawy i lęki. Właśnie świtało, lecz zamiast zza chmur wyłaniać się słońce, wyłaniały się samoloty, niosące ze sobą huk, ogień i śmierć. Z daleka słychać było przerażający płacz dziecka. Wybiegłam z ludźmi z mojej kamienicy na ulice, aby pobiec do niedaleko znajdujących się podziemi.
            - Szybciej Marysiu! Hania zasłoń głowę do jasnej cholery! – krzyczał mój ojciec biegnąc tuż za mną i moją siostrą.
            Już podnosiłam ręce aby osłonić się przed odłamkami gruzów i innych przedmiotów, gdy poczułam silny, przyszywający ból w brzuchu. Zobaczyłam tylko ogień po mojej prawej stronie i kamienie pod moimi plecami. Byłam jak upadły anioł. Straciłam przytomność.
***
            - Hania! Hania!
            Zbyszek. On tu jest. Ulżyło mi na samą myśl.
            - Haniu… - słyszałam jak klęka nade mną, jak drży mu głos, jak dotyka mojej dłoni, całuje ją.
            Próbowałam otworzyć oczy, bezskutecznie.
            Poruszyłam tylko ustami i usłyszałam jak poruszyła się cała chmara ludzi wokół mnie.
            -  Budzi się! Hanusia! – powiedział tata z nadzieją.
            Zbierałam wszystkie swoje resztki sił, aby otworzyć dla nich oczy, pocieszyć tym, że jestem. Nic z tego…
            - Dajcie jej wody! – krzyknął ktoś z zewnątrz.
            - Zwariowałeś? Ona ma ranę w brzuchu, a Ty chcesz ją jeszcze napoić?
            - To cud, że żyje.
***
            Po tym pamiętam tylko szarość, zapach kurzu, krzyki i wielki hałas dochodzący z zewnątrz. Tata coś do mnie mówił, żebym się trzymała, żebym nie zostawiała go samego. I wtedy uświadomiłam sobie, że nie czułam obecności Marysi. Co się z nią stało?
***
            To koniec.
Wiesz jak to jest latać nad własnym grobem?
Lekka jak wiatr, przezroczysta jak najczystszy oszlifowany diament i zimna jak ta wojna, która doprowadziła do płaczu mojego ojca nade mną i moją siostrą oraz ukochaną żoną.

 Ś†P
IZABELA NOWICKA
Ur. 15 stycznia 1902r.
Zm. 18 grudnia 1933r.

چP
MARIA NOWICKA
Ur. 23 kwietnia 1923r.
Zm. 2 września 1939r.

چP
HANNA NOWICKA
Ur. 16 października 1921r.
Zm. 4 września 1939r.


WIECZNY ODPOCZYNEK RACZ IM DAĆ PANIE, A ŚWIATŁOŚĆ WIEKUISTA NIECHAJ IM ŚWIECI NA WIEKI. AMEN.

Najsmutniejsza jednak w tym wszystkim były czerwona jak krew róża złożona z miłości do mnie przez ukochanego i biała jak śnieg, obrzucona żalem mojego ojca. Jednak byłam tak zimna, że nie potrafiłam nawet nad tym zapłakać, patrzyłam na to, będąc skazana na smutek i żal zanim znajdę się w niebie.

sobota, 3 stycznia 2015

Cała prawda dzisiejszej "miłości" cz. 1

WELCOME TO REALITY
Cześć, jestem Była i napisze wam kolejną przepiękną i zakończoną happyend’em historię miłosną. Takie romansidło jak na nasze czasy przystało. Trochę prawdziwą trochę nie. Wyidealizowaną i zrobioną specjalnie dla waszych potrzeb.
                No więc to było tak. Wiem nie powinno się zaczynać zdania od ‘no więc’, ale pomińmy ten fakt, gdyż to nawet nieźle brzmi. Była sobie dziewczyna, samotna oczywiście, opuszczona przez świat i zapomniana przez płeć przeciwną. Najoczywistsze było to, że jej nieziemska uroda winna olśniewać każdego kto na nią spojrzy i nikt nie powinien odrywać od niej wzroku. Ale jak to czasem bywa, nikt nie zwracał na nią uwagi.
                I cóż z tym zrobić? Powinien pojawić się jakiś boski alwaro, porwać ją swym najpiękniejszym i najlepszym dla pisarki autem i oblewać ją milionem komplementów dziennie, ale niestety jeszcze na niego nie czas.
                Skupmy się na tej istocie, która dla nas jest główną bohaterką. Tak, była ładna. Jak sobie ją wyobrażam? Na pewno nie była blondynką, gdyż na nie chłopcy lecą jak drzewo podczas burzy na pobliski dom. Szatynka? Hmm jeszcze bym się nad tym zastanowiła, ale do tego przykładu weźmy brunetkę.
                Była brunetką, metr sześćdziesiąt w kapeluszu. Oczy piwne, niezbyt zwracające jakąkolwiek uwagę, nawet ładna buźka choć do piękności nie należała. (no dobra, podaje inne dane niż w akapicie pierwszym, ale już nie mam czasu i ochoty na zmiany). Średniej wielkości usta, nos nawet kształtny, śmieszne, chomikowate policzki, podnoszące się za każdym razem, gdy się uśmiechnie. Jednym słowem, nic specjalnego. Normalna polska nastolatka, przeżywająca w głębi swoje własne problemy.
                Przejdźmy do sedna. O czym to ja wcześniej prawiłam? A tak, ładna, samotna, brunetka szuka kawalera. Czy to jest do końca prawdą? W głębi może i marzy o tym, żeby mieć się do kogo przytulić, ale na zewnątrz – twarda z niej sztuka. Powiedzmy, że charakterek ma niezły i potrafi dopiec, ale zazwyczaj udaje miłą. Nie będę opisywać dalej, bo średnio znam jej charakter, ale wiem, że gdyby ktoś zalazł jej za skórę, nie dałaby za wygraną. 
                Spójrzmy prawdzie w oczy, każdy ją olewa, każdy mija bez słowa na ulicy. Tylko nieliczni mówią jej ‘cześć’. Przychodzi do szkoły siada sama w ławce, zajmuje się własnymi sprawami, rysuje w zeszycie jakieś nic nie znaczące bazgroły. Jakby to ująć ‘życie samotnika’.
                Aż wreszcie przychodzi koniec roku, ale też koniec szkoły. Eh będzie szkolny bal… Z kim pójdzie? Nie wiadomo, czy w ogóle pójdzie… Wszyscy mają pare, ona nie. Co robi? To co zwykle – czeka na zbawienie, które rzekomo ma do niej przyjść. Czekałaby tak całą wieczność, ale niestety na bal pójść musi, gdyż cała klasa obowiązkowo musi być. No cóż wszyscy dobrani w pary, oprócz niej.
                Co się okazuje?? Tak przychodzi książę!! Och Boże jaki on przystojny….
Żartowałam…
Nikt nie przychodzi i nie ratuje jej dupy jak to bywa w tych przepięknych opowieściach. Wychowawczyni łączy ją z jakimś śmiesznym blondynkiem. No ale on też nie zwraca na nią uwagi, byle by zatańczyć z kimś tego walonego poloneza i ariwederczi, bawmy się osobno.
Tak. Bal cały przetańczyła w kółeczku, chociaż z niego też ją wypychali, ale pomińmy ten fakt. No dobra, poprosił ją do tańca jej kolega, ale kiepsko tańczył. Spójrzmy prawdzie w oczy, beznadziejnie. Bal się skończył, wróciła zadowolona do domu, nogi bolały, można rzec – wszystko w porządku.
A jednak nie. Nadal była samiutka jak palec. No cóż przyjaciółkę jakąś tam miała, ale jednak tamta przygruchała sobie inną toteż jak to się mówi stała się ‘piątym kołem u wozu’.
No cóż włączyła Wi-fi, sprawdziła czy ktoś przynajmniej ‘przypadkiem’ do niej nie napisał, ale nie. Takie akcje jednak się nie zdarzają.
Nadal uważana za ciche, średnio często odzywające się dziwadło i popychadło. Takie życie. Można rzec ‘trudno’. No tak, czasami tam się odezwała, gdy ktoś ją mocno zirytował, co by się zamknął, ale dostawała jeszcze gorszą i przybijająca sztyletem do ściany ripostą. Toteż rzadko się odzywała.
Takie życie. Ale jednak coś pchało ją do przodu. Nie dała za wygraną.
Zaczęły się wakacje. Nuuuuudne, długie wakacje. Oczywiście co tu robić? Czytać fantastyczne książki, które tak uwielbiała.

No dobra, wakacje minęły na siedzeniu na pupie. Mój Boże! Nowa szkoła! I tutaj zaczyna się układać. Także część dalsza nastąpi wkrótce.