niedziela, 30 czerwca 2013

Cztery życia

                Biegłam. Zaczynało brakować mi tchu, ale nie przestawałam. Wiedziałam, że gdybym teraz się zatrzymała byłoby po mnie.
                Dlaczego tak bardzo akurat na mnie mu zależało? Od początku wiedziałam, że to jakiś psychol i nigdy nawet nie próbowałam się do niego zbliżyć. Ani razu jednak, nie spodziewałam się czegoś takiego.
                Minęłam kolejną ulicę i niespodziewanie wpadłam na jakiegoś mężczyznę, który wyłonił się zza rogu.
                - Gdzie się tak spieszysz? – powiedział tym swoim zimnym, przerażającym głosem. – Czyżbyś ode mnie uciekała?
                Nic nie odpowiedziałam. Dyszałam ciężko po dość długim biegu, który jak się zorientowałam nic nie dał. On nie był człowiekiem. On nie był normalny.
                - Nic nie rozumiesz? – złapał mnie za nadgarstek i przybliżył swoją twarz do mojej. – Musisz mi coś zwrócić, coś co zabrałaś mi czterdzieści siedem lat temu.
                Zamarłam. W ogóle nie wiedziałam o co mu chodzi. Przecież ja mam tylko siedemnaście lat. Co mogłam robić na świecie pięćdziesiąt lat temu?!
                - Oddaj mi to! – powiedział spokojnym, ale zbyt zimnym głosem, żeby się nie wzdrygnąć. Szarpnął mnie za łokieć. – Słyszysz?! Bez tego długo nie pożyje.
                Jego twarz była bardzo blisko mojej, czułam jego… po prostu smród. Zimne, niebieskie i bez wyrazu oczy patrzyły na mnie z nienawiścią, a ja nic nie mogłam poradzić. Co miałam mu dać? Paczkę fajek z kieszeni? Czy może wyżutą gumę balonową?
                To wszystko robiło się coraz bardziej pogmatwane. Najpierw śledzi mnie całymi dniami, nawet wykupuje mieszkanie obok mojego, a wreszcie ściga mnie, szarpie na ulicy i żąda czegoś nawet nie mówiąc czego. No dobra. Moja wina. Nie powinnam wychodzić z domu po zmierzchu, ale medalion mówił, że mam wyjść.
                Medalion. Miałam go na sobie, gdy moi rodzice znaleźli mnie pod drzwiami. Miałam tylko kilka miesięcy, nic nie pamiętam. On zawsze ostrzegał mnie przed niebezpieczeństwem, teraz niestety zawiódł. Nie parzył, ani nie robił się zimny. Nawet nie było go stać na to, by po prostu drygnąć, co czasami mu się zdarzało.
                - Słyszysz mała suko?! – odezwał się znowu. Serce mi zamarło. Już nie dyszałam, za dużo emocji. Gdybym wiedziała o co mu chodzi… Oddałabym wszystko za kilka drobnych informacji, wskazówek, cokolwiek. – Nie obchodzi mnie, czy masz to w majtkach, czy gdziekolwiek indziej. Chcę to teraz. Dawaj to! – sprawiał wrażenie jakby chciał mnie rozerwać na strzępy swoimi lodowatymi oczami, które przybrały teraz kolor granatu.
                Medalion ukryty pod swetrem, zrobił się zimny. Nareszcie jakieś wskazówki, ale przykro mi to już wiedziałam. Człowiek, który właśnie przede mną stał chciał mnie zabić, ponieważ coś ode mnie chciał, a ja za Chiny nie mogłam odgadnąć co. To było przytłaczające.
                Srebrny księżyc na mojej szyi mroził mnie tak bardzo jak jeszcze nigdy wcześniej.
                - Czuję, że to na sobie masz – mężczyzna znowu odezwał się zimnym, przeszywającym głosem. – Czuję bijącą energię.
                - Hej! – usłyszałam krzyk, trzask, a później rozluźnienie mocnego uścisku na moim nadgarstku.
                Nim zdążyłam się zorientować znów byłam w ciepłej, lepkiej mazi. Było całkowicie ciemno.
                Nie. Znowu? Znowu byłam w łonie jakiejś kobiety? Proszę was. To już zaczyna być męczące, gdy rozpoczyna się to po raz czwarty i pamięta się wszystko z okresu swoich żyć, ale tylko do momentu porodu. Jak długo, będę rodzić się na nowo?!

Zapewne dotąd, aż nie zginę śmiercią naturalną.