- Uważaj jak chodzisz! –
wrzasnęłam na jakiegoś smarkacza, który niechcący na mnie wpadł.
Szłam właśnie przepełnionym
ludźmi chodnikiem przedmieścia. Tak, przyznaję, że mam zły dzień. Może wstałam
lewa nogą? Nie wiem, ale miałam ochotę tylko po prostu na nic nierobienie,
najlepiej na jednej z ławek w parku. Dlatego skierowałam się w jego stronę.
Po drodze kupiłam sobie porządną czekoladę z orzechami. I gorącą, mocno
słodzoną kawę. Było chłodno, zważając, że była jesień. Miałam nadzieję, że
nikogo nie spotkam i, że będę miała ten ranek tylko dla siebie.
Doszłam do parku i usiadłam na jednej z ławek. Wyjęłam z torby moją
czekoladę i już miałam zjeść pierwszy kawałek, gdy zauważyłam, że jakieś
dziecko się dusi na placu zabaw, który był po środku parku. Nie było w pobliżu
nikogo dorosłego. Tylko dzieci okrążyły chłopca.
Zareagowałam od razu. Złapałam swoją torebkę i zaczęłam biec w ich
stronę, po drodze wyciągając z kieszeni telefon. Pochyliłam się nad chłopcem,
którego twarz była całkiem sina, a oczy wychodziły z orbit.
Nie wiedziałam co robić. Pierwsze co przyszło mi do głowy to pogotowie.
Wykręciłam szybko numer i złapałam chłopca za rękę. Uścisnął ją tak mocno, że o
mało nie połamał mi kości.
- Pogotowie ratunkowe, słucham? – odezwał się głos w słuchawce.
- Mały chłopiec się dusi! – krzyknęłam.
- Gdzie to się dzieje? Proszę podać adres.
- W parku. Przy Kasztanowej. Na placu zabaw.
- Co się stało? – ona mówiła takim spokojnym głosem. Przecież ten
chłopiec mógł lada chwila umrzeć.
- Nie wiem – powiedziałam. – Siedziałam sobie na ławce i nagle
zobaczyłam jak ten chłopiec się dusi! Wyślijcie karetkę! Szybko!
- Dobrze, karetka za chwilę tam będzie. Proszę czekać.
Kobieta rozłączyła się, a ja patrzyłam chłopca, który nie mógł złapać
oddechu. Nad nim nadal stało kilkoro dzieci, mniej więcej w wieku ośmiu lat.
- Co mu się stało? – zapytałam je, ale nikt mi nie odpowiedział. –
Wiecie co mu się stało? – zapytałam jeszcze raz, ale znowu nadaremnie.
Spróbowałam, więc z innej beczki. – Gdzie jest jego matka, albo ojciec?
Ktokolwiek! – byłam zła, że nikt nie chce mi odpowiedzieć.
W końcu jakaś dziewczynka wskazała na jakąś panią, która spała na ławce
za placem z pustą butelką po piwie w ręku.
- Aha – mruknęłam. Spojrzałam na chłopca. Był jeszcze bardziej siny. –
Trzymaj się – powiedziałam i pogłaskałam go po głowie. Czułam, że tak trzeba.
Chłopcowi udało się jakoś pare razy złapać oddech, ale nadal się dusił
i był bardzo siny, teraz aż fioletowy. Głaskałam go po głowie i pozwalałam
ściskać swoją dłoń. Ciągle rozglądałam się nerwowo, czy nie nadjeżdża karetka,
ale ona wciąż nie pojawiała się. Pijana kobieta nadal spała na ławce, nie
wiedząc co się dzieje z jej synem. Nie chciałam jej budzić, nie chciałam
odchodzić od chłopca.
Jest. Usłyszałam zbawienny sygnał syreny. Spojrzałam na chłopca,
uśmiechnęłam się i powiedziałam:
- Teraz już wszystko będzie dobrze. Już jedzie karetka.
Widać było, że chłopiec choć nadal straszliwie kaszlał, to trochę się
uspokoił.
Godzinę później…
- Przepraszam? – usłyszałam
czyjś głos. – Proszę pani? – widziałam jakąś panią w białym ubraniu jak przez
mgłę. Musiałam usnąć, pomyślałam.
- Tak? – odpowiedziałam sennym
głosem.
- To pani przyjechała z tym
chłopcem? – zapytała pielęgniarka.
- Tak. Już coś wiadomo?
- Tak, oczywiście – powiedziała.
– Chłopiec czuje się już lepiej, ale nie chce powiedzieć jak się nazywa jego
mama, albo ktoś z rodziny…
- Nie dziwie mu się – przerwałam
jej.
- Słucham?
- Widziałam jego matkę. Podczas,
gdy on się dusił, ona spała na jednej z ławek z pustą butelką po piwie w ręku.
- To nie dobrze – powiedziała. –
Musimy go oddać w ręce rodzica, albo opiekuna. Teraz rozumiem co miał na myśli
pytając się mnie czy może tu zostać. Kiedy powiedziałam mu, że niestety, ale
nie, zapytał, czy mógłby się z panią zobaczyć.
- Naprawdę?
- Yhym. Zaprowadzę panią –
powiedziała i ruszyła korytarzem.
Przeszłyśmy tylko pół korytarza
i weszłyśmy do pokoju numer osiem. Zobaczyłam tam trzy łóżka i chłopca, którego
widziałam około godzinę temu. Gdy mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął.
Podeszłam do jego łóżka i usiadłam na krześle.
- Cześć – powiedziałam. – Jak
się czujesz?
- Lepiej – odpowiedział. –
Dziękuję pani, dziękuję, że pani tam była. Gdyby nie pani… - spuścił wzrok.
Zrobiło mi się go żal. Chciałam
mu pomóc ale nie wiedziałam jak. Chłopiec zmarkotniał. Uśmiech spełzł z jego
ust. Współczułam mu i chociaż nie znałam jego matki, to nienawidziłam jej z
całych sił.
- Może czegoś potrzebujesz? –
„Puste słowa” – pomyślałam. Ale co innego mogłam powiedzieć. Nic innego nie
przychodziło mi do głowy, a milczenie jakie zapanowało w sali było nie do
zniesienia.
- Mamy – odpowiedź zupełnie mnie
zaskoczyła. – Takiej prawdziwej. Trzeźwej. Takiej, która będzie chciała ze mną
porozmawiać. – chłopiec był nadzwyczaj mądry i niestety smutny, a to
najbardziej mnie przytłaczało. Uścisnęłam jego dłoń.
Co mogłam mu w takiej sytuacji
powiedzieć? Miałam w głowie pustkę. Jeszcze ta cholerna cisza. Nie chciałam
tego robić, ale musiałam spytać.
- A… Słuchaj… - próbowałam
zacząć delikatnie, ale niespecjalnie mi to wychodziło. – Nie masz jakiejś
rodziny, babci, albo ciotki? – czekałam niespokojnie na odpowiedź.
- Nie – powiedział. – Nie znam
nikogo z rodziny oprócz mamy.
- A… Jak masz na imię? –
zapomniałam o tak ważnym szczególe.
- Hubert.
- Aha – powiedziałam. – A wiec
Hubert, czy twoja mama gdzieś pracuje?
- Nie – odpowiedział. – Ale
czasami wymyka się nocą z domu. Nie mam pojęcia gdzie.
- Yhym. – zamruczałam. Wiedziałam
co to oznacza. Jego matka była prostytutką i pijaczką. „Ten chłopak nie
zasłużył na takie życie” – pomyślałam. Czułam, że muszę coś zrobić.
Zastanawiałam się tylko dlaczego
ten chłopak nie zna swojej rodziny. Może jego matka jest sierotą, albo po
prostu wpadła, jak to nazwał Hubert
„wymykając się nocą z domu”? Nie wiem i pewnie nigdy się nie dowiem, ale ciągle
w głowie miałam tylko jedno zdanie „muszę coś zrobić”, ale co? Jak mam mu
pomóc? Jak odzyskać jego dzieciństwo?
- Słuchaj, Hubert – odezwałam się po długiej ciszy. – A może chciałbyś
od czasu do czasu wyskoczyć ze mną na miasto?
Chłopiec patrzył na mnie
uważnie. Miałam nadzieję, że się zgodzi. Jego szare oczy błyszczały w słońcu,
które przebijało się przez okno.
- Mówi pani poważnie?
- Jaka pani? – powiedziałam. –
Jestem Iza – powiedziałam i podałam mu dłoń. Uścisnął ją z szerokim
uśmiechem. – Byłoby fajnie –
powiedziałam.
Chłopak myślał przez chwilę.
- Cieszę się, że panią spotkałem
– powiedział. – Mogę panią przytulić?
Totalnie mnie zaskoczył. Ale co
mogłam zrobić? Nie mogłam mu odmówić, a nawet nie chciałam. Wstałam i objęłam
go i chociaż nie widziałam jego twarzy, to wiedziałam, że się uśmiecha, a to
zupełnie mi wystarczyło. Byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd i cieszyłam się jak
dziecko z tego beztroskiego uśmiechu, który udało mi się wywołać.